#9 niedzielne dobroci
rodzinnie

 

im bardziej staję się częścią tej rzeczywistości, którą ludzie dorośli nazywają dorosłością, tym wnikliwiej zaczynam obserwować nudną codzienność i przez najmniejsze gesty życzliwości definiować miłość. i to jest superświetne, bo odkrywam ile hektolitrów miłości dostaję codziennie oraz że drugie tyle mogę dać, jeśli tylko będzie mi się chciało.

i gdy spędzam czasem choć kilka godzin z moją rodziną to coraz bardziej przekonuję się, że miłość to jest przejechanie kilkuset kilometrów tylko po to, żeby razem zjeść obiad. to szczery uśmiech taty i dziadka na widok przyniesionego jabłka. to każdorazowe „ooo, to zrób kawę. ja nie piję kawy, ale jak taacy goście dzisiaj to trzeba wypić kawę”. to 62 lata codziennego babcinego „Czesław, gdzie ty łazisz? chodźże tu” lub „Czesław, a zostaw już tę komórkę i pogadaj z nami”. to po prostu oglądanie zasadzonej pietruszki albo pomidorów. to wrzucone w ostatniej chwili trzy cukierki do torebki, gdy już wychodzę. to dziadkowe pytanie-klasyk „a co tam u kolegi?”. to każdy pożyczony sweter od siostry. i każde „ale masz mi oddać. wyprany!”. to gotowanie dwóch ziemniaków do rosołu, bo dziadek woli z ziemniakami. to zmywanie naczyń. to pokazywanie dziadkowi na mapie Krakowa po raz trzeci, gdzie mieszkam („nooo, jakbym kiedyś był przejazdem. oooch, dawno nie byłem w Krakowie!”). to wstawanie pół godziny wcześniej po to, by odśnieżyć. to mamina ogórkowa, albo wątróbka, albo murzynek.

rodzina jest fajna!

Dodaj komentarz

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Up ↑